Dawno, dawno temu górski strumień płynął przez doliny i lasy, radośnie i swobodnie. Czuł swoją siłę — nic nie mogło go zatrzymać.
Pewnego dnia dotarł jednak na skraj pustyni.
— Przepłynę przez nią — pomyślał pewnie, i rzucił się w piasek.
Ale im bardziej próbował, tym szybciej jego wody znikały — wsiąkając w suchą ziemię. Próbował raz i drugi. Nic.
Był zrozpaczony. Wtedy cichy głos wiatru szepnął:
— Jeśli chcesz przejść pustynię, musisz przestać być strumieniem.
— Jak to? — zapytał strumień. — Przecież jestem wodą. Płynę, taka jest moja natura.
— Zaufaj. Pozwól się unieść. Oddaj się słońcu i wiatrowi. Zmienisz się w parę… I wrócisz jako deszcz — po drugiej stronie.
Strumień bał się. Ale wiedział, że nie może zostać w miejscu. Więc pozwolił się unieść.
Wzbił się w niebo, zniknął z powierzchni ziemi.
I po czasie… spadł jako deszcz. Po drugiej stronie pustyni. Odnalazł siebie — w innej formie. I płynął dalej.
—
Ta bajka mówi o tym, że czasem, by przejść przez trudność, nie wystarczy „więcej siły”. Trzeba zmienić kształt. Poddać się. Pozwolić życiu poprowadzić.
W yin jodze też nie „przechodzimy” przez pozycje siłą — tylko oddaniem. Czasem, żeby się naprawdę poruszyć — trzeba się… zatrzymać.