Dyskomfort jako deal breaker

  • Post author:
  • Post category:świat
  • Post comments:0 Comments

Kilka lat temu mój terapeuta podzielił się ze mną obserwacją. “Nie umiesz obcować z osobami o dominujących osobowościach”. Miał oczywiście rację. Umiałam obcować z osobami, które miały dużo taktu, pytały mnie o zdanie i robiły przestrzeń na wyrażenie go, choć jednocześnie posiadały własne zdanie i umiejętnie je komunikowały. W Polsce takich ludzi nie ma. Nic dziwnego, że tak dobrze mi było w Irlandii 🙂 

Rzecz w tym, że to niekoniecznie jest normalne. 

Ale wychodzi na to, że powszechne. Ktoś poczynił ostatnio obserwację, że jedną z większych zmian kulturowych jakie mamy okazję obserwować na własne oczy, jest to, że zaczęliśmy traktować dyskomfort jako deal breaker.

Przez ostatnich 10 lat Internet był pełen clickbaitowych nagłówków “10 czerwonych flag na twojej randce” albo “jeśli twój szef robi takie rzeczy, musisz zmienić pracę”. Zaczęliśmy poszukiwać predyktorów problemów jakie może ze sobą nieść nasza dalsza obecność w danym miejscu. Nauczyliśmy się znikać bez słowa i często nawet bez racjonalnego uzasadnienia.

To prawda, że to nie jest nasza rola, żeby komuś tłumaczyć, że jakieś jego zachowanie jest nie w porządku. Ale czy my przypadkiem nie wycofujemy się zbyt szybko? Może się zdarzyć, że źle oceniliśmy czyjeś zachowanie, albo jego motywację. Na przykład, jakiś facet na randce, z małym doświadczeniem w związkach, może palnąć jakąś głupotę, bo żadna babka dotychczas mu nie powiedziała, jak postrzega jego zachowanie, a jak pytał kumpli/chata GPT, to usłyszał, że spoko.

Wiele rzeczy może wprawić nas w dyskomfort. Podróże są niekomfortowe. Negocjowanie na zakupach, albo w pracy. Ale jeśli nigdy tego nie zrobimy, nie doświadczymy również wielu fajnych rzeczy, albo nie posuniemy się naprzód w każdym naszym przedsięwzięciu.

Nie mówiąc o tym, że jeśli nie uczymy się obcować z dyskomfortem, to jest nam coraz trudniej. Coraz więcej rzeczy nas przeraża i robimy się coraz bardziej nieporadni w codziennych wyzwaniach. Lub interakcjach romantycznych. Algorytm na pewno nas nie narazi na dyskomfort, a nawet za naszą literówkę przeprosi 😉

W moim doświadczeniu, to ci partnerzy, którzy mieli charakter, własną osobowość, to oni właśnie stanowili najcenniejszy wkład w moje życie. Ale wymagało to ode mnie żebym również nie była meduzą. A chodzenie na randki z myślą, żeby za wszelką cenę nie wprawić nikogo w dyskomfort, jest absurdalne!

Żadna znana mi metoda terapeutyczna nie oswaja z dyskomfortem. Znam świetne metody, które wykorzystują utrzymywanie uwagi na dyskomforcie, ale ich mechanizm działania polega na rozwiązywaniu problemów, żeby już więcej tych źródeł dyskomfortu nie było. 

Być może joga, w klasycznym jej rozumieniu, może pomóc. W końcu oswajanie się z dyskomfortem jest wpisane w sedno filozofii jogi. Lecz nie może to być vinyasa, w której karmimy się dopaminą, czy ashtanga, w której chodzi o samokaranie się. Być może yin, być może hatha. Czy umiemy wytrzymać, bez rozproszeń, przez dłuższą chwilę z dyskomfortem naszego własnego ciała? A czy umiemy to zrobić bez muzyki i bez nauczyciela na sali?

Na koniec dnia myślę, że jedynie my sami możemy się tym zająć. Okej, jeśli coś nas triggeruje, jeśli mamy gdzieś jakąś traumę, to może być nam trudno. Ale możemy robić rzeczy trudne.

Leave a Reply